niedziela, 6 listopada 2011

Sneaky mum

Postanowiłam się poświęcić w imię nauki i wybrać z Asią na trick-or-treat, w zwaną tu swojsko halołinem Wigilię Wszystkich Świętych. Ale zacznijmy od początku..

Przyjechaliśmy 15 września. Po pierwszej wizycie w sklepie miałam poczucie, że Halloween już najwyraźniej minął, bo wszędzie jakieś dyniowo-kościotrupowe wyprzedaże. Widać wzgardzone resztki zostały do zbycia. Jakież więc było moje zdziwienie, gdy okazało się, że to dopiero początek. Z czasem, duże w końcu sklepy, zapełniały się wszelkiego rodzaju akcesoriami w kształcie dyni lub w dyniowy deseń. Na półkach spożywczych zresztą wciąż rządzi dynia w puszkach (pewnie jeszcze zeszłoroczna, w końcu ile pumpkinu można zjeść?).

Mniej więcej w połowie października z przerażeniem odkryłam, że dziecię w wieku szkolnym już od dawna powinno mieć halołinowy kostium. Nabyć owo cudo można w każdym sklepie, od spożywczego do księgarni. Do wyboru: kapelusz szpiczasty&peleryna, czarne lycrowe etui z kościotrupem, brokatowa balerina&diadem, no i oczywiście dynia. Estetyka tego badziewia była jednak na tyle odstraszającą, że sprawa przebrania się odwlekła. Miałam jeszcze cichą nadzieję, że uda nam się znaleźć jakiś gustowny kostium w mieście stołecznym Czikago, ale skończyło się na tym, że byłyśmy zupełnie nieprzygotowane na nadchodzącą najsłodszą noc w roku. Szczęściem Joanna entuzjastycznie zareagowała na last minute sugestię przebrania się za arabską księżniczkę, co było jedyną możliwą opcją, biorąc pod uwagę braki w naszej emigranckiej szafie (wiem, wiem, że była to sugestia nielicująca z moimi feministycznymi poglądami, ale zabrakło mi wyobraźni na kostium bardziej poprawny politycznie). A tak opędziłyśmy sprawę trzema chustami i Asi szarawaro-spodniami.

Chwilę przed zapadnięciem zmroku wybraliśmy się z Mikołajem (lat 10) i kobiecą ekipą bodyguardów na obchód naszego kwadratu. Do tego celu Asia musiała zostać jeszcze wyposażona w pojemnik na cukierki. Większość dzieci używa w tym celu plastikowej dyni (dziwnym nie jest) bądź kociołka. Biorąc pod uwagę ich ograniczone rozmiary, uważam, że Asia wyszła na swoje z pożyczoną wielką miską :-)

Nie wiem czy to kwestia naszego nudnego neighbourhoodu, ale dekoracje halołinowe jakby bez polotu. A już na pewno nie straszne. Za to nasza administracja jakiś miesiąc wcześniej przyozdobiła wejście dwoma urodziwymi zombiakami, jednym nagrobkiem i gadającym Frankensteinem. I wielkim pająkiem zwisającym u powały. Aż szkoda, że nie będziemy tu w przyszłym roku, żeby sprawdzić czy dekoracje się powtarzają, bo wyglądało to na sporą inwestycję. Jeżeli jednak chodzi o domowe dekoracje, to w Chicago były ładniejsze – stare domy obciągnięte pajęczyną i światełkami wyglądały wieczorem całkiem nastrojowo. No, ale nie o dekoracje tu przecież chodzi. W praktyce rzecz polega na tym, że domy, w których zostawia się nad drzwiami zapalone światło biorą udział w wydawaniu słodyczy nieletnim. Przebrane dzieciny żebrzą więc od drzwi do drzwi, a znękani dorośli z małym entuzjazmem dosypują im do kociołków kolejne słodycze. Przy czym od razu zaznaczę, że radosne dziecięce „trick’R’treat” z żebraniną nie ma tu nic wspólnego. Pobrzmiewa w nim raczej mieszanina znudzenia i groźby.

Jeszcze dwa słowa o przebraniach. Naprawdę słitaśne (że zacytuję Joannę) były małe dzieci przebrane za smoki, misie czy mini kościotrupki. Wśród większych zdecydowanie królowały wiedźmie kapelusze i powiewne płaszcze cięte w ząbek. A gdzie brokat, dumna bladość oraz wydatne zęby przednie ja się pytam? Widziałam też jedną sztukę Świętego Mikołaja, co uważam za dowcipne i przyszłościowe :-) Rodzice maszerujący w bezpiecznej odległości za dzieciarnią z reguły nie są przebrani, więc moja wizja arabskiej królowej nie została wcielona w życie.

Oczywiście, przed wyjściem z domu należy zapoznać się z instrukcją bezpieczeństwa.. Oprócz tego, że trzeba pouczyć dziecko, żeby nie dało się potencjalnym zboczeńcom zwabić do domu, każdy rozsądny rodzic ma też obowiązek dokładnie sprawdzić wszystkie otrzymane słodycze pod kątem zawartości odłamków szkła i metalu. Poza tym kostium ma być bezpieczny, tzn. zapewniać widoczność po zmroku, uniemożliwiać potknięcie, uduszenie, nie ograniczać widoczności. To, że bieganie jest niewskazane uznać należy za oczywistość. Banda killjoyów.

W moim instytucie też się nie obyło bez przyjęcia z okazji. Ekhm. Pizza & cola sounds like fun? No dobra, był też konkurs na najstraszniejsze ciastko domowej roboty. Aż żałuję, że nie wystartowałam, ale doszłam do wniosku, że nie jestem pewna tutejszej definicji „strasznego” wypieku. Oczywiście były to głównie cupcake z motywem dyni... Scary, isn’t it?

PS. Tu można i warto zobaczyć skąd pomysł na tytuł.

2 komentarze:

  1. No to pięknie, pięknie, ale gdzie zdjęcia arabskich księżniczek, szkielecików i dyń???
    Filmik uważam że jest podstawą do pozwania rodziców o maltretowanie dzieci :) Ale ostatni dzieciak jest przeuroczy. Będzie z niego niezły polityk ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciemno było i Dziubek mi ciążył, więc zdjęć brak :-P

    OdpowiedzUsuń