niedziela, 25 września 2011

Driving (me) crazy

Dziś oddaliśmy nasz super size car, warto więc podsumować amerykańskie doświadczenia automobilizacyjne. Będzie w punktach.

Po pierwsze, nigdy nie sądziłam, że jeżdżenie vanem może być przyjemne. Ale jest. Zwłaszcza jeśli a) nie trzeba wyciągać kluczyka z torebki, żeby go otworzyć i włączyć silnik, b) mieści się w nim cała grupa Dziubków wraz z emigracyjnym dobytkiem i rowerem, c) ma dotykowy ekran sterujący radiem, klimatyzacja etc., d) ma tyle wspomagań, że można go prowadzić jednym palcem, e) po zmroku zapala Ci przednie światła po zamknięciu, żebyś przypadkiem nie potknął w drodze do domu, f) ma z 30 schowków, g) z ośmioosobowego busa zmienia się gładko w półciężarówkę, h) można nieźle podkręcić basy :-)
Jedyną wadą naszego modelu był brak manualnej skrzyni biegów, powodujący ogólną krowowatość przy przyspieszaniu. No i jeszcze może to, że, tak jak z nowym smartlelefonem – nie przeczytasz dokładnie instrukcji, to masz wrażenie, że 90% funkcji Cię omija. Ale w obliczu braku konieczności szukania kluczy w torebce, wiele jestem w stanie wybaczyć.

Przy okazji jeżdżenia po okolicznych sześciopasmowych betonowych pasach startowych, które nazywają tu drogami, na których roi się od maszyn z gigantycznymi silnikami, nie mogę się nadziwić, że wszyscy (poza mną) a) jadą z przepisową prędkością albo wolniej, b) zatrzymują się na każdym znaku stopu (rozmieszczonych średnio co 20 m), c) nie jeżdżą środkową yellow lane, która jest większość czasu pusta, d) nie ustępują Ci pierwszeństwa, gdy nadjeżdżasz z prawej strony, e) trąbią na Ciebie, jak widzą, że łamiesz przepisy, nawet jak ich to zupełnie nie dotyczy, f) z zasady nie zmieniają pasa i nie wyprzedzają. W sumie dobrze, że już nie mamy samochodu, bo mnie mocny silnik i szeroka prosta droga oraz masa fellow frajerów nieodmiennie prowokują do jazdy po warsiawsku. Nie wiem jak oni tu dają radę na codzień. Doprawdy dziwni Ci Amerykanie.

Miłym dla kierowcy zwyczajem jest oznakowanie zbliżających się skrzyżowań, tak, by można było się wcześniej zorientować, że chcesz skręcić. Podobnie z parkingami, na których łatwo się zatrzymać i wykręcić, bez wpadania na okoliczne, równie wielkie landary. No i główny hit – knajpy, apteki, banki i bankomaty drive thru. Wydawało mi się to idiotyczne, ale wygląda na to, że bankomaty drive thru są i bezpieczniejsze i wygodniejsze od zwykłych, zwłaszcza, że i tak nie idziesz do nich na piechotę.

Ale teraz koniec tego dobrego. Szczęściem Ann Arbor jest dziwacznym miastem, bo posiada komunikację publiczną (zwaną dumnie The Ride), więc teoretycznie można się obyć bez samochodu. Przy założeniu, że mieszkasz blisko szkoły, sklepu oraz przystanku autobusowego. I że w weekend siedzisz w domu oglądając telewizję, bo wtedy komunikacji brak. Ale jak się bez samochodu dostaniemy do lekarza na ten przykład, to już nie mam koncepcji. Nie mówiąc już o Niagarze :-)

5 komentarzy:

  1. ■ co do krowowatości - a trybu sportowego to nie ma?

    OdpowiedzUsuń
  2. Nuda Anka... Nuda jak sam cziort. Wez jem pokaz jak jezdzi Polka co sie kulom nie klania...

    OdpowiedzUsuń
  3. Anula a czemu wróg podły, wyzyskiwacz odebrał Wam auto co??? Co za bydlę?? No co????

    OdpowiedzUsuń
  4. @earphorny - moze i byl sportowy, ale przeciez nie jestem frajerem zeby czytac instrukcje ;-)
    @Rudy - nic sie nie martw, niebawem zakupimy jakiegos pirackiego rupiecia. dodge drogi byl jak czort, wiec oddalam dobrowolnie. dzis testy UMbusa.

    OdpowiedzUsuń
  5. ■ mustanga, bierz mustanga ;-)

    OdpowiedzUsuń