poniedziałek, 26 września 2011

Pigs in space


Wróciłam właśnie z tak zwanej wywiadówki. Zebranie rodziców piątoklasistów dotyczyło wyprawy szumnie zwanej Space Campem 2012. Wyjazd planowany jest co prawda na koniec maja, ale biorąc pod uwagę wszystkie towarzyszące atrakcje, trzeba już zacząć organizować, fundraisingować i pakować, zgodnie ze starą skautowską zasadą "be prepared". Jestem pod wrażeniem. Wychowawczyni Asi zrobiła prezentację, po której żaden z rodziców nie tylko nie ośmieliłby się wątpić w sens wyprawy, ale chętnie sam by się na nią wybrał. Gdyby nie konieczność tygodniowego integrowania się z innymi rodzicami, to sama bym się skusiła. Ale do rzeczy.

Od ośmiu lat o roku szkoła organizuje obóz Space Camp dla kolejnych roczników pięcioklasistów. Dotychczasowy overall satisfaction level – 97%. Obóz trwa pięć dni, w czasie którego dzieci mieszkają, uczą się i bawią w kosmicznym centrum edukacyjnym w Huntsville, Alabama. Czego to oni tam nie mają: park rakiet i innych maszyn, które były w kosmosie, bądź ich wiernych replik; stacja kosmiczna z kontrolą lotów, w której każda drużyna przeprowadza symulację startu swojej rakiety; laboratorium robotyczne, gdzie dzieci budują i programują własne roboty z lego; IMAX z filmami o kosmosie; czy w końcu urządzone na wzór prawdziwego Habitat 1 i 2, w których mieszczą się sypialnie. Oprócz tego dzieci mają codziennie miniwykłady, a na koniec mogą wziąć udział w konkursie wiedzy o kosmosie.

Co najmniej ¾ informacji dotyczyło bezpieczeństwa i komfortu dzieci. Wiadomo jacy kierowcy będą kierowali autobusem (od 6 lat ci sami), wiadomo gdzie dzieci zatrzymają się na przerwy w podróży i co dostaną do jedzenia, wiadomo, że nigdzie same nie będą mogły się włóczyć i że obiekt jest w pełni chroniony. Do tego pełna dokumentacja zdjęciowa. Można się zacząć bać od samego zapewniania.

Po wyciskającej łzy wzruszenia prezentacji, bogato okraszonej zdjęciami i prywatnymi wynurzeniami prowadzącej przyszedł czas na kwestie najważniejsze, czyli “co Ty możesz zrobić dla powodzenia Space Campu”. Otóż możesz/powinieneś wziąć aktywnie udział w zbieraniu funduszy, tak by wszyscy chętni mogli uczestniczyć w tej przeraźliwie drogiej wycieczce. Grupa aktywnych matek zaplanowała już akcję sprzedawania eko-gadżetów, z których procent zysków przeznaczony zostanie na dofinansowanie (ech, te różowe lunch boxy z eko plastiku i torby z ceraty). Odbędzie się też rummage sale, na który trzeba wygrzebać skarby z szaf, garaży i piwnic, a także koniecznie zakupić jakieś skarby z cudzych szaf, piwnic, bądź garaży. Oprócz tego trzeba też zapłacić za wycieczkę 100% kwoty a najlepiej więcej. Oczywiście, szkoła oferuje wsparcie finansowe, tak, by każda rodzina mogła wysłać swe dziecię. Wystarczy wypełnić formularz i przekazać go w „anonimowej” kopercie (opatrzonej nalepką z imieniem dziecka), no i mieć dobre wytłumaczenie dlaczego nie stać Cię na pokrycie całości kosztów tego life-changing experience, które Twoje dziecko ma wspominać z łezką wzruszenia po kres swoich dni.

Na koniec rodzice z zapałem zabrali się za składanie swoich i cudzych krzeseł, tak by woźny nie musiał po nas sprzątać. Czuje się tu presję grupy, nie ma co. Nie podskoczysz.

1 komentarz:

  1. Koszmar! Zaczynam się bać tych Stanów, brr... Czy aby w Szwecji i w Kanadzie zasada "Ordnung muss sein" nie jest stosowana jeszcze skwapliwiej? Z takiego miejsca człowiek chce uciekać choćby do Rumunii!

    OdpowiedzUsuń