piątek, 30 września 2011

Polish is the new black

Mimo poważnych obaw, że każda moja minuta w biurze jest rejestrowana przez system szpiegowski, oddalam się od biurka, żeby trochę rozejrzeć się po okolicy. 15 minut spacerem znajduje się „historyczna” dzielnica Kerrytown, a w niej tzw. farmers market, na którym w środy i soboty można kupić warzywa od okolicznych rolników, ekstrawaganckie pieczywo typu lithuanian bread (yes!), rękodzieło etc. Jeżeli słysząc farmers market wyobrażacie sobie targowisko z stertami pomarańczy czy pomidorów, skrzynkami jabłek i workami ziemniaków, to nic bardziej błędnego. Warzywa sprzedaje się tu tylko sezonowe i w ilościach elegancko aptekarskich. Wszystkie są już zważone i zapakowane w małe koszyczki, wielkości naszych tekturowych łubianek od malin. Kupując takie pudełeczko ziemniaków czujesz się dość idiotycznie, w dodatku płacisz jakby to były ziemniaki glamour. A tu niespodzianka – grul jak to grul. Nie wybrzydzam jednak, bo jest to jedyna alternatywa dla kupowania warzyw w supermarkecie.
(www.a2gov.org/government/communityservices/ParksandRecreation/FarmersMarket/Pages/FarmersMarkethome.aspx)

Obok farmers market kultowe Zingerman’s deli, gdzie największym frykasem są kanapki z pumpernikla z kiszonym ogórkiem. Ech. Spuśćmy na nie zasłonę milczenia. Oprócz tego żydowskie, włoskie, hiszpańskie i francuskie frykasy wszelkiej maści. Wszystkie cymesy, w tym ogórki, na wagę złota. Pozostawiam więc zakupy w Zing na czarną gastronomiczną godzinę.
(www.zingermans.com)

Kolejnym przystankiem w innej części miasta jest, wspomniany już wcześniej, polski spożywczak – Copernicus European Delicatessen. Cóż może lepiej zaświadczyć o sile naszej rodzimej kuchni, jak nie fakt, że sklep ten nie dość, że nieźle prosperuje od kilku lat, to jeszcze zbiera w internecie świetne opinie. Większość towarów nie jest bynajmniej importowana – w niedalekim Detroit i okolicach jest ponoć i polska piekarnia (znana ze świetnych pączków), i masarnia, więc daleko nie trzeba szukać.
(www.kitchenchick.com/2007/01/copernicus_poli.html)

Czemu więc się dziwić, że co druga spotkana tu osoba przyznaje się do polskich korzeni? Mieliśmy już okazję usłyszeć parafrazę „Dzisiaj w Betlejem” {ziiisiaj w betlejem, ziiisiaj w betlejem, fesola nofina} i swojsko brzmiący cytat „I will smack your dupa".

Polish is definitely the new black.

1 komentarz:

  1. Yyyy, ja pragnę Zingerman's Midnight Feeding Box! Ale fakt, ceny u nich zabijają.

    I will smack your dupa rządzi. Chyba wejdzie na stałe do mojego języka.

    OdpowiedzUsuń